Wrażliwość i tradycja przeciw nieczułości imperializmu - "Powrót do Howards End", Edward Morgan Forster

 
O Powrocie do Howards End słyszałam wcześniej wiele, głównie za sprawą filmu. Ciekawość w ten sposób zrodzona w połączeniu z pozytywnymi wrażeniami z lektury Pokoju z widokiem tego samego pisarza oraz planami przeczytania w najbliższej przyszłości O pięknie Zadie Smith (która pisząc tę książkę ponoć mocno się na Forsterze wzorowała) – zadecydowały o tym, że Howards End w końcu przeczytałam.

Fabuła jest z pozoru prosta, jednak z czasem po cichu rozrasta się i komplikuje. Mamy do czynienia z rodzeństwem Schlegel – panną Małgorzatą, rozsądną i prostolinijną, panną Heleną – skłonną do egzaltacji idealistką, oraz Tibbym – intelektualistą ostentacyjnie ignorującym otaczających go ludzi, skupionym na własnej osobie.
[Małgorzata] nie była piękna ani specjalnie atrakcyjna, ale miała w sobie coś, co zastępowało obie te zalety, a co należałoby chyba nazwać żywością umysłu i serca, nieustającą szczerą wrażliwością na wszystkie przejawy otaczającego ją świata.
Młodsza [siostra] skłonna była czarować ludzi i czarując, ulegać ich czarowi, starsza natomiast szła przed siebie prostą drogą, przyjmując sporadyczne niepowodzenia jako nieodłączną część życiowej gry.
Niektórzy przestają słuchać, ilekroć wspomni się przy nich o książkach; podobnie uwaga Tibby'ego zaczynała błądzić, ilekroć dyskutowano przy nim o „bliskich kontaktach z ludźmi”.
Z drugiej strony – państwo Wilcoksowie, na czele z panem Wilcoksem, aktywnym człowiekiem interesu, przyziemnym i nie wykazującym najmniejszego zainteresowania zagadnieniami życia wewnętrznego człowieka oraz indywidualnej osobowości.
Wyminąwszy grząską strefę uczuć, wiedzieli doskonale, co należy zrobić, po kogo posłać, trzymali mocno w rękach wodze tego świata.
Te dwie rodziny stykają się na moment na samym początku akcji powieści, po czym następuje gwałtowne i, wydawałoby się, definitywne zerwanie relacji. Jak się jednak wkrótce okazuje, ich losy zostaną splecione dużo mocniej, niż można by się spodziewać. Gdy Wilcoksowie sprowadzają się do Londynu i zamieszkują w domu dokładnie naprzeciwko Wickham Place, lokum rodzeństwa Schlegel, między Małgorzatą a panią Wilcox, z pozoru tak się różniącymi, rodzi się przyjaźń. Wkrótce zostaje gwałtownie przerwana przez śmierć pani Wilcox, która jednak w ostatnich chwilach życia zapisuje w spadku pannie Małgorzacie swoje rodzinne domostwo, Howards End. Mąż zmarłej, biorąc to za efekt przedśmiertnej gorączki, ignoruje nieoficjalny testament. Od tej pory jednak myśl o pannie Schlegel prześladuje go, wszystko zaś zdaje się dążyć do realizacji ostatniej woli pani Wilcox...

Jest jeszcze Leonard Bast – urzędnik, przedstawiciel niższej klasy społecznej niż Schleglówny oraz Wilcoksowie, którego pewnego razu rodzeństwo Schlegel poznaje na koncercie, w dość dziwnych okolicznościach – Helena przez przypadek zabiera parasol pana Basta. Zaraz potem dżentelmen ów znika z życia sióstr i wydaje się, podobnie jak w przypadku państwa Wilcoksów, że incydent ten nie będzie początkiem dłuższej znajomości, zwłaszcza biorąc pod uwagę przepaść społeczną pomiędzy Bastem a rodziną Schleglów. Tymczasem przeznaczeniem tej postaci jest odegrać kluczową rolę w dalszych losach rodzeństwa.

W porównaniu z Pokojem z widokiem powieść tę charakteryzuje na pewno większy rozmach. Podczas gdy ta pierwsza jest bardziej skupioną, kameralną opowiastką, Powrót do Howards End analizuje nie tylko zawiłe związki między bohaterami, ich życie wewnętrzne, ale i problemy społeczeństwa, w którym funkcjonują, kraju, w którym żyją, wreszcie – całego świata i kierunku, w jakim zmierza.

Siłą tej powieści jest mnogość niejednoznacznych, trudnych do rozgryzienia bohaterów. Niejasny jest jednak także sposób opisu tych postaci. Być może to ja jestem niewrażliwa na takie psychologiczne subtelności, jednak po dwustu stronach opisujących różnice między charakterem i spojrzeniem na świat rodzeństwa Schlegel i Wilcoksów wciąż nie byłam w stanie do końca określić, na czym te różnice polegają. Usiłowałam się doszukać postaci reprezentującej postawę najbardziej zbliżoną do ideału, popieraną przez autora, i z początku wydawało mi się, że miała nią być Małgorzata. Wrażliwa, dbająca o sprawy ducha, inteligentna i zainteresowana sztuką, ale jednocześnie trzeźwo patrząca na rzeczywistość – uznająca ogromne znaczenie pieniądza oraz poddająca w wątpliwość owocność prób dźwignięcia niższych warstw społecznych do poziomu arystokracji. Podobnie jednak jak i u jej siostry i brata, raziło mnie jej podejście do pracy – przyznaje, że jest potrzebna i nakłania do niej Tibby'ego, jednak dla niej samej to wciąż coś zupełnie egzotycznego.
Moim zdaniem ostatnie stulecie wyrobiło u mężczyzn potrzebę pracy, którą powinni kultywować. Jest to nowe zjawisko. Niesie ze sobą wiele złych skutków, ale samo w sobie jest pożyteczne.
Mimo całego swojego rozsądku i praktyczności nie sposób nie zgodzić się też z zarzutem pana Wilcoksa wobec niej – że ona i jej siostra są inteligentne, ale nieżyciowe. Żyjąc w idealnym świecie, będąc otoczonym dziełami sztuki i książkami, istotnie nie można poznać prawdziwego życia – choć z trójki rodzeństwa Małgorzata była temu na pewno najbliższa.

Wilcoksowie z kolei trzymają się ziemi zbyt mocno, są nieczuli, przesadnie zasadniczy, zaabsorbowani praktyczną stroną życia. Ich zdolności przywódcze i organizacyjne budzą podziw Małgorzaty, która uważa ich za ludzi będących motorem postępu i głównych budowniczych naszej cywilizacji, pod względem rozwoju duchowego są jednak na poziomie dzieci, o czym świadczy pozbawione skruchy i samokrytycyzmu zachowanie pana Wilcoksa. Tutaj z kolei słuszne wydają się zarzuty Heleny:
Wiem, że nic nie wiemy, ale mogę pana pocieszyć, że tacy ludzie jak Wilcoksowie wiedzą jeszcze mniej niż inni. Rozsądni, solidni Anglicy. Twórcy imperiów, sprowadzający świat do poziomu tak zwanego zdrowego rozsądku. Ale kiedy im przypomnieć o ich śmierci, czują się obrażeni, bo śmierć jest prawdziwym imperium, które gromić ich będzie po wieczne czasy.
(Przy okazji – warto zwrócić tu też uwagę na problem śmierci, Helena chwilę później formułuje trafną i ciekawą myśl: „Śmierć niszczy człowieka; idea śmierci zbawia go”, a więc – idea śmierci uczy pokory materialistów).

Zupełnie osobną kategorią jest pani Wilcox. To ona wydaje się tutaj najbliższa ideałowi, najlepiej udaje jej się „godzić ducha z materią”. Choć niewykształcona, nie potrafiąca prowadzić intelektualnych pogawędek, z pozoru prosta, posiada wspaniałą wyobraźnię i niezwykłą intuicję. Podczas gdy inni miotają się i stają przed życiowymi dylematami, ona spokojnie i pewnie kroczy przez życie.
Nie była intelektualistką, nie była nawet inteligentna, tym dziwniejsze więc, iż wyczuwało się w niej jakąś wielkość.
Z postacią tą nieodłącznie związany jest też Howards End.
Pani Wilcox, skądinąd kochająca żona i matka, ma tylko jedną prawdziwą namiętność: swój dom.
To stare domostwo jest tu też symbolem przeciwstawienia wielkim zmianom, jakim powoli ulega Anglia i cały świat – podczas gdy ludzie zmieniają się w grupę kosmopolitycznych turystów, Howards End wraz z panią Wilcox jest znakiem zakotwiczenia, tradycji, łączności z przeszłością. To dlatego pan Wilcox, „imperialista”, dziecko nowych czasów, tak bardzo nie lubi tego miejsca, narzeka na jego niefunkcjonalność, to dlatego też dom przypada w darze Małgorzacie – widząc w niej pokrewną duszę, pani Wilcox czyni ją swoją duchową spadkobierczynią. Powrót do Howards End był nieunikniony – dla tych, którzy jeszcze rozumieją, co jest w życiu najważniejsze, stanie się schronieniem i ostatnim bastionem, łódeczką na fali wielkich zmian.

Powieść na pewno bardzo ważna, choć nie lekka, łatwa i przyjemna. Zabawne, że przed uporządkowaniem myśli i napisaniem tego tekstu moje wrażenia w związku z tą książką były zupełnie inne, bardziej krytyczne – zdecydowanie jest więc to dzieło z tych, które wymagają przetrawienia. Ale warto.

***
Cytaty: E.M. Forster, Powrót do Howards End, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.

Komentarze